Istnieją przestrzenie zdające się czekać na nas cierpliwie. Jak mijani na co dzień ludzie, których nie zauważamy, spiesząc się do swoich ważnych miejsc. Albo jak książki, po które warto sięgnąć, ale nas ciągnie w inne słowa. W końcu – jak nasze myśli, od których czasem uciekamy, obiecując powrót i troskę. W tym ostatnim jednak, im później wracamy, tym droga bardziej kręta i wyboista.
Przyznaję, nie pamiętałam nawet metra kwadratowego tych miejsc, a ponoć znałam je z widzenia. Nigdy jednak nie zatrzymały mojego wzroku, nie zawiesiłam marnego spojrzenia, ani nawet kąta oka na mijanym. Nastoletni umysł, wracający z odległej, bogatej w bodźce podróży, nie dostrzegł tego, co w okolicach toczącej się codzienności /nie/krył świat. Jakaś dziwna siła, intensywność przeżyć i poznanych historii przyciągnął w końcu dziką duszę do krainy, która teraz sprawia, że wzruszam się własnym istnieniem.
Ani jedno słowo z napisanych nie jest przesadzone. Mają tyle mocy ile mieć powinny.
Każdemu należy się takie miejsce, każdy powinien dla siebie takie znaleźć, dobrze zbadać, otoczone porami roku poznać, by później zanurzyć się w nim a może i potarzać. Następnie dbać jak o własne ciało, i dać mu zadbać o siebie. Pielęgnować owe skrawki świata i na wzajemność pozwolić. Odchodzić i wracać, tęsknić, machać mu na pożegnanie i wzrokiem zaszklonym witać, kiedy przyjdzie się znów zobaczyć.
Jesteśmy częścią miejsc i zostawionych weń emocji, zabranych tam ludzi, wyrażonych słów. Ale i częścią milczenia na wskroś, na wylot słów i tak samo przeszywającej tęsknoty.
Teraz umiejscawianie w czasie, całe to spamiętywanie lat, dni, miesięcy i godzin nie jest mi potrzebne, choć zdaniem niektórych to istota i najwyższa wartość pamięci, a mi przyjdzie to zrozumieć już wkrótce. Jeśli tak ma być, niechaj będzie. Wszak nie brak mi gotowości na przyjęcie tej zmiany. Póki co, umiejscawiam się w uczuciach, przeżyciach i ludziach. Orbituję wokół myśli, dźwięków, smaków i częstotliwości światła. Ukorzeniam się w odważnym oswajaniu własnych lęków. Zapamiętuję bosą stopą, każdym zakończeniem nerwu. Wszystko skrzętnie zapisuję w pamięci ciała. A później nanoszę poprawki, by móc wziąć pełen wdech, nie zaś strzępkiem płuc, podrażniona niepokojem, który kłuje pod żebrem zabierając przestrzeń na życiodajną moc oddechu, niemrawo iść.
Tak, teraz iść mi trzeba. Najlepiej przed siebie.